W oczekiwaniu na nowy sezon: House of Lies


Ostatnio przypomniałem sobie o "House of Lies", o którym już pisałem po seansie pilota. Dziś chciałem wspomnieć o wrażeniach po całym pierwszym sezonie.

O ile pierwszy odcinek mnie zachwycił, to po kilku epizodach nadszedł mały kryzys. Owszem dalej pojawiał się pikantny humor charakterystyczny dla tego typu seriali, jednak został nieco okrojony, a znacznie więcej uwagi zaczęto poświęcać poszczególnym klientom Marty'ego i spółki. Przy czym coraz bardziej odczuwalny był brak wyraźnego wątku głównego, który potrafiłby mnie skutecznie zachęcić do oglądania.

DALEJ MOŻLIWE SPOILERY

Na całe szczęście, gdy już zastanawiałem się na porzuceniem serialu, coś zaczęło się dziać. Nad naszymi bohaterami pojawiło się widmo fuzji, a wydarzenia w życiu prywatnym (na które swoją drogą bohaterowie nie mają zbyt wiele czasu) Marty'ego i Jeannie zaczęły przybierać niezwykle interesujący obrót. Bardzo trafnym posunięciem okazał się związek Marty'ego z April, który pokazał jego inne, bardziej ludzkie oblicze. Okazało się bowiem, że nie jest on tylko bezwzględnym biznesmenem, ale także człowiekiem w nieudolny sposób poszukującym szczęścia, na które receptę stanowi zachowanie równowagi pomiędzy życiem zawodowym i osobistym.


Z podobnymi dylematami zaczęła borykać się Jeannie, która tak jak jej mentor, zrezygnowała z szansy na uczucie i stały związek w imię rozwoju swojej kariery. To właśnie jej postać zaintrygowała mnie najbardziej. Pewnie dlatego, że mam ogromną słabość do wcielającej się w nią Kristen Bell. W każdym odcinku oczekiwałem tylko, aż Jeannie pojawi się na ekranie. Bardzo polubiłem jej rozmowy na temat seksu z Clydem i Dougiem, którzy zawsze wyglądali przy niej jak para nieporadnych dzieciaków. Zaciekawiła mnie również jej skomplikowana sytauacja rodzinna, zwłaszcza relacje z matką, które mam nadzieję zostaną znacznie bardziej rozwinięte w drugim sezonie. 

Zastanawiam się z kolei, co twórcy planują zrobić w kolejnych odcinkach z Clydem i Dougiem, bo jak na razie tworzą zabawny duet, lecz poza śmiesznymi sytuacjami nie wnoszą nic więcej i dość blado wypadają osobno. Bardzo lubię sceny z ich udziałem, lecz odnoszę wrażenie, że nie zostali zbyt dokładnie przedstawieni. Może to i dobrze, bo scenarzyści zostawili sobie większe pole manewru na później.

Bardzo ciekawie moim zdaniem wypadła natomiast Monica - była żona Marty'ego, której nie potrafię do końca rozgryźć. Przypuszczam, że na swój pokręcony sposób wciąż go kocha i wszystkie jej gierki są jedynie nieudolną próbą odzyskania jego uczucia. Bardzo lubię sceny z jej udziałem a Dawn Olivieri sprawdza się świetnie w roli niewyżytej i bezpruderyjnej kokietki.

Pod koniec sezonu Marty i Jeannie znaleźli się w tym samym punkcie. Odnieśli sukces zawodowy, bo skutecznie poradzili sobie z Rainmakerem ale po drodze stracili wszystko inne. Czy było warto? Dowiemy się zapewne podczas oglądania nowych odcinków, których emisję Showtime planuje na początek przyszłego roku.

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie słaby ten serial. Odpuściłem po 3 odcinkach.

    OdpowiedzUsuń

Dodaj komentarz