Moja przygoda z "The Big C" rozpoczęła się całkiem niedawno i już została brutalnie przerwana brakiem nowych odcinków. Oczekuję zatem na finałowy sezon, który będzie składał się jedynie z czterech godzinnych epizodów. Czekam i wiem, że gdy i on dobiegnie końca będę czuł pustkę, porównywalną do tej, jaka towarzyszyła mi po obejrzeniu ostatniego odcinka "Gotowych na wszystko".
Właśnie z serialem o gospodyniach z Wisteria Lane porównałbym "The Big C", choć pewnie wielu z Was uzna to porównanie za nietrafione. Ja jednak uważam, że obie produkcje łączy kilka istotnych aspektów: wyraziści bohaterowie oraz specyficzny klimat spokojnego przedmieścia tworzony głównie za sprawą umiejętnego przeplatania tragizmu z komizmem, jakiego nie widziałem jeszcze nigdzie indziej poza tymi dwoma serialami. To właśnie niebanalny humor stanowi największą siłę tych serialowych produkcji.
Co jeszcze urzekło mnie w "The Big C"? Laura Linney, którą pamiętam również z mojego ulubionego filmu "Życie za życie". Jej gra aktorska to jak dla mnie prawdziwy majstersztyk. Uwielbiam jej spojrzenie, mimikę i głos. Świetnie przekazuje emocje. Najbardziej podobała mi się w scenie z pistoletem, gdzie wyglądała na mocno szurniętą. Scenarzyści i Linney stworzyli bardzo wyrazistą postać, pewnej siebie, walczącej o bliskich i o własne życie kobiety, która stara się wykorzystać w pełni pozostały czas oraz próbuje zrozumieć, co tak naprawdę może dać jej prawdziwe szczęście. Uwielbiałem te wszystkie impulsywne decyzje Cathy: kupno samochodu, wyjazd do Włoch, adopcję, dziurę w ścianie, udział w maratonie. To wszystko nie tylko napędzało akcję serialu, ale również czyniło postać pani J. niezwykle interesującą i bliższą widzowi. Myślę, że mało kto z nas wie, czego tak naprawdę chce od życia. Przynajmniej ja nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, które staje się niezmiernie ważne w obliczu zbliżającej się śmierci.
Poza Laurą Linney w "The Big C" z całą pewnością na uwagę zasługuje także świetna kreacja Olivera Platta, który wciela się w męża Cathy - Paula. Jest to życiowy fajtłapa, który nigdy nie zdawał sobie sprawy z potrzeb żony, do momentu w którym jej choroba wymusiła na nim zmianę dotychczasowej postawy i zapewnienie rodzinie finansowej stabilizacji. Tę postać z każdym odcinkiem lubiłem coraz bardziej.
Pozostali bohaterowie również wypadają całkiem interesująco. Zwłaszcza brat Cathy - Sean i jej uczennica Andrea. Wyraźną zmianę można zauważyć również w Adamie - synu głównej bohaterki, który przechodzi przez okres młodzieńczego buntu i na swój sposób stara się poradzić sobie z chorobą matki i nowymi, zwariowanymi pomysłami rodziców.
Obejrzane trzy sezony "The Big C" zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie, choć ostatni uważam za nieco słabszy od poprzednich. Jestem ciekaw jak wypadnie czwarta odsłona kończąca serial. Mam nadzieję, że Cathy nie wygra z chorobą, ponieważ moim zdaniem szczęśliwe zakończenie odebrałoby sporo uroku tej historii. Cóż nie pozostaje mi nic innego jak czekać do wiosny, na cztery ostatnie odcinki tej wciągającej opowieści.
Znowu wpadłam na Twój blog. To chyba jakieś przeznaczenie ;p. Serial oglądam od samego początku, więc braki odcinków (między sezonami) były bardziej dotkliwsze. W podobnym stylu polecam serial Enlightened :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Właśnie zamierzałem obejrzeć. Teraz jeszcze bardziej mnie zachęciłaś :)
OdpowiedzUsuń