Ostatni odcinek „The Lying Game” po raz kolejny pozwolił mi zauważyć spadek formy tego serialu. Nie wiem jak sytuacja wygląda w książkach Sary Shepard, ale twórcom telewizyjnego show, chyba zaczyna brakować pomysłów. Albo wręcz przeciwnie - mają ich zbyt wiele. W każdym razie całość historii staje się coraz bardziej niedorzeczna i momentami aż zanadto przewidywalna.
Najbardziej naciągany był motyw z kłamliwą grą Sutton, nawiązujący do tytułu serialu, którą prowadziła kiedyś z jakąś dziewczyną. Porównanie Sutton do seryjnego mordercy i powaga uczestników sceny, dały iście groteskowy efekt, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie uzyskaliśmy też odpowiedzi na żadne pytanie. Nadal nie wiemy co łączy Justina z Tedem oraz co knuje Alec. Moim zdaniem udzielenie odpowiedzi chociaż na jedno z tych pytań przysłużyłoby się fabule. Niestety scenarzyści wolą piętrzyć niewidome, aż sami się w nich pogubią.
Wątków pokroju Emma na campusie oraz zerwanie Laurel i Justina nie będę nawet komentował. Typowe zapychacze, które miały wypełnić te 40 minut. Choć takie sceny też są pewnie potrzebne, bo przecież nie można być cały czas mocno skupionym. Ale czy taki serial w ogóle wymaga od widza wysokiego poziomu koncentracji?
Największym plusem odcinka był wyjazd Char – wyjątkowo irytująca postać. Jest to dla mnie tym bardziej zaskakujące, bo bardzo lubiłem Kristen Prout jako Amandę w „Kyle XY”. Dobrze moim zdaniem wypadła też scena końcowa z powrotem Sutton. Choć to, że powróci było więcej niż pewne. Najbardziej interesuje mnie jednak Rebecca. Jestem bardzo ciekaw jakie jest jej miejsce w tej całej układance.
Ogólnie odcinek oglądało się przyjemnie, bo traktuję ten serial jako formę zasłużonego wytchnienia dla szarych komórek. Jednak w skali całego serialu, był to jak do tej pory zdecydowanie najsłabszy odcinek. Dlatego oceniam go surowo na 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dodaj komentarz