Po ostatnim odcinku "Desperate Housewives" muszę stwierdzić, że ten serial nadal potrafi wyzwolić we mnie spore emocje. Podoba mi się to, że przed zakończeniem twórcy decydują się na gościnne występy dawnych bohaterów.
W epizodzie jak zwykle wymiotła Gaby. Wątek z walentynką Juanity był świetny. Dobre przejście od komizmu do dramatu. Najpierw akcja z kartką walentynkową, a potem szczera rozmowa z córką.
W epizodzie jak zwykle wymiotła Gaby. Wątek z walentynką Juanity był świetny. Dobre przejście od komizmu do dramatu. Najpierw akcja z kartką walentynkową, a potem szczera rozmowa z córką.
Susan też o dziwo wypadła fajnie. Podobało mi się jak rozmawiała z kandydatami na rodziców adopcyjnych wnuczki o problemach psychicznych córki. Swoją drogą fajnie, że Julie się pojawiła. Mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczymy.
Lynette i jej randki z Frankiem również oceniam na plus. Wydaje się, że w porządku z niego facet. Dobrze, że udało jej się ruszyć naprzód. Choć pewnie i tak wrócą do siebie z Tomem.
Najbardziej jednak podobała mi się konfrontacja czterech przyjaciółek w domu Bree. To była poruszająca, dobrze zagrana i napisana scena. Moim zdaniem Bree nieźle im wygarnęła. W późniejszych scenach można było już zobaczyć zapowiedź jej powrotu na dawny tor. Ewidentnie poczuła, że sięgnęła dna, podczas rozmowy z tym kolesiem w barze.
Cieszę się, że Orson wrócił. Odcinkowi daję 10/10, bo był po prostu świetny.
Wszystko fajnie tylko, że Julie będzie miała córeczkę a nie syna = Susan, wnuczkę a nie wnuka.
OdpowiedzUsuńSama Julie to powiedziała pod koniec ww. odcinka.
Rzeczywiście, potraktowałem zbyt ogólnikowo. Dzięki za uwagę, już poprawione :)
OdpowiedzUsuń