Serialowe premiery: The Carrie Diaries


Właśnie jestem świeżo po pierwszym odcinku nowej młodzieżówki od The CW, będącej luźnym prequelem "Seksu w wielkim mieście", który skupia się na licealnych czasach Carrie Bradshaw. Na wstępie muszę wyznać, że nigdy nie oglądałem kultowej produkcji z Sarah Jessicą Parker w roli głównej i to nie ona skłoniła mnie do wypróbowania tego serialu.

Wobec nowego dramatu, zatytułowanego "The Carrie Diaries", nie miałem zatem sprecyzowanych oczekiwań, liczyłem jednak w głębi ducha na odprężający i niewymagający serial, który nadałby się na zimowe wieczory. Tym co najbardziej dystansowało mnie do tej produkcji, była aktorka wcielająca się w główną bohaterkę, która na plakatach promujących i w filmowej zapowiedzi wypadła moim zdaniem mało naturalnie i trochę irytująco. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się jednak, że AnnaSophia Robb stworzyła w serialu niezwykle naturalną i barwną postać, która bardzo szybko zdobyła moją sympatię. Monologi rozgrywające się w głowie Carrie dodatkowo ułatwiły mi bliższe spojrzenie na towarzyszące jej emocje i odczucia. 


Jednak główna bohaterka to nie jedyny mocny element pilotowego odcinka "The Carrie Diaries". Równie interesująco wypadają bowiem osoby z jej otoczenia, których wątki dość wyraźnie zostały zasygnalizowane w końcowych scenach epizodu. Póki co moją faworytką na ulubioną postać jest Dorrit - zbuntowana, młodsza siostra Carrie, która mam nadzieje wywinie jeszcze nie jeden numer. Szkolna paczka Carrie składająca się z Jill, Walta i Maggie, która początkowo wydała mi się niezbyt interesująca, znacznie zyskała w moich oczach za sprawą zaprezentowanego cliffhangera. Najsłabiej natomiast oceniam obiekt westchnień głównej bohaterki - Sebastiana, który póki co wypada blado na tle pozostałych postaci.

Najbarwniej z kolei (przynajmniej wizualnie) prezentuje się zakręcona Larissa pracująca dla magazynu "Interview", którą Carrie poznaje na Manhattanie. To właśnie zderzenie dwóch zupełnie odmiennych światów - małomiasteczkowego Connecticut i tętniącego życiem Nowego Jorku, stanowi moim zdaniem największą zaletę pilotowego odcinka. Takie rozwiązanie na dłuższą metę znacznie ułatwia zachowanie świeżości serialu i minimalizuje ryzyko znużenia przedstawioną historią, co można było zauważyć m. in. w "Ugly Betty" i "Jane By Design", z którymi to nowa produkcja The CW bardzo mi się kojarzy.


Podsumowując, pierwszy odcinek "The Carrie Diaries" był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Moim zdaniem jest to godny zastępca "Gossip Girl" w ramówce The CW. Niestety w spadku otrzymał również słabą oglądalność, więc całkiem możliwe, że dotrwa jedynie do wiosny. Trzymam kciuki, by było inaczej, bo naprawdę dobrze się to ogląda.

Jeśli jeszcze nie widzieliście, wrzucam zapowiedź:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

1 komentarz:

  1. Mnie też się skojarzyło to z Jane bu disagne :-)(serial chyba umarł?. Dodałabym jeszcze, że serial ma fajną muzykę z tamtych lat i jeśli pociągną bardziej watek świata mody zamiast licealnych problemów może być nawet ciekawie. Sebastian trochę mało wyrazisty - ot ładny chłopak :P (nie to co MR. Big z późniejszych perypetii Carrie)

    OdpowiedzUsuń

Dodaj komentarz