Po długiej przerwie zebrałem się w sobie, by dodać kolejnego posta w ramach cyklu "Lubię to", który zawiesiłem w zasadzie zaraz po starcie. Mam nadzieję, że kolejne odsłony będą pojawiały się już znacznie częściej. Przeważnie będę tutaj pisał głównie o komediach i proceduralach, gdyż tak jak wspominałem, to właśnie z nimi najrzadziej jestem na bieżąco.
Na pierwszy, a właściwie na drugi, ogień postanowiłem wziąć "New Girl", do którego kilka dni temu powróciłem po dłuższej przerwie. Obecnie jestem po czwartym odcinku drugiego sezonu, więc mam jeszcze co oglądać. Za co lubię ten serial? Chyba przede wszystkim za fajny, a momentami nawet dość specyficzny humor i przyjemny klimat, którego z całą pewnością nie potrafiłbym odczuć, gdyby nie trójka głównych bohaterów produkcji. Na myśli mam tutaj Jess, Schmidta i Nicka, którzy tak naprawdę tworzą ten serial.
Na tle tej trójki Winston i Cece wypadają moim zdaniem niezwykle blado. Czego źródło leży jednak nie tyle w samych postaciach i aktorach, co w scenariuszu, który jeszcze nie pozwolił im rozwinąć skrzydeł. Myślę jednak, że bilans trzy do dwóch, jeśli chodzi o serialową paczkę, to i tak niezły wynki. Tym bardziej, że nikt z członków głównej obsady mnie nie irytuje.
Wracając do moich ulubieńców, to muszę przyznać, że przez kilka pierwszych odcinków nie mogłem przekonać się do Jess. Stworzona przez Zooey Deschanel kreacja podśpiewującej nieustannie i niedojrzałej emocjonalne bohaterki przeszkadzała mi na tyle, że po czterech epizodach odpuściłem sobie "New Girl" z myślą, że może kiedyś do niego wrócę.
I tak też się stało. Jakiś czas później natknąłem się na kilka pozytywnych opinii w sieci, z których wynikało, że Jess nieco się zmieniła, a Schmidtt i Nick tworzą zgrany duet, który potrafi solidnie rozbawić widza. Postanowiłem zatem przekonać się na własnej skórze o prawdziwości tych komentarzy i latem zacząłem oglądać dalej. Bardzo szybko przekonałem się o słuszności swojego wyboru, gdyż serial skutecznie wprawiał mnie w dobry nastrój i z każdym kolejnym odcinkiem potęgował we mnie uczucia sympatii względem bohaterów.
Jess rzeczywiście śpiewała coraz rzadziej, a jej początkowo irytującą nieporadność bardzo szybko wydała mi się uroczą. Zakręconemu Schmidtowi, którego polubiłem od samego początku, bardzo szybko dorównał gburowaty i dziecinny zarazem Nick - aktualnie chyba mój ulubieniec (pewnie dlatego, że widzę w nim coś z siebie). Odcinki mijały, a ja wkręcałem się w serial coraz bardziej, aż do momentu gdy koniec sezonu i wymuszona przerwa wyrwały mnie z tego klimatu na jakiś czas.
Do kolejnych epizodów zasiadłem dopiero parę dni temu i z zadowoleniem muszę stwierdzić, że w niczym nie ustępują one swoim poprzednikom. Mam nadzieję, że serial utrzyma się jeszcze przez kilka lat zarówno w ramówce jak i w dobrej formie, którą prezentuje, bo jak dla mnie jest to jedna z lepszych obecnie emitowanych komedii.
Na tle tej trójki Winston i Cece wypadają moim zdaniem niezwykle blado. Czego źródło leży jednak nie tyle w samych postaciach i aktorach, co w scenariuszu, który jeszcze nie pozwolił im rozwinąć skrzydeł. Myślę jednak, że bilans trzy do dwóch, jeśli chodzi o serialową paczkę, to i tak niezły wynki. Tym bardziej, że nikt z członków głównej obsady mnie nie irytuje.
Wracając do moich ulubieńców, to muszę przyznać, że przez kilka pierwszych odcinków nie mogłem przekonać się do Jess. Stworzona przez Zooey Deschanel kreacja podśpiewującej nieustannie i niedojrzałej emocjonalne bohaterki przeszkadzała mi na tyle, że po czterech epizodach odpuściłem sobie "New Girl" z myślą, że może kiedyś do niego wrócę.
I tak też się stało. Jakiś czas później natknąłem się na kilka pozytywnych opinii w sieci, z których wynikało, że Jess nieco się zmieniła, a Schmidtt i Nick tworzą zgrany duet, który potrafi solidnie rozbawić widza. Postanowiłem zatem przekonać się na własnej skórze o prawdziwości tych komentarzy i latem zacząłem oglądać dalej. Bardzo szybko przekonałem się o słuszności swojego wyboru, gdyż serial skutecznie wprawiał mnie w dobry nastrój i z każdym kolejnym odcinkiem potęgował we mnie uczucia sympatii względem bohaterów.
Jess rzeczywiście śpiewała coraz rzadziej, a jej początkowo irytującą nieporadność bardzo szybko wydała mi się uroczą. Zakręconemu Schmidtowi, którego polubiłem od samego początku, bardzo szybko dorównał gburowaty i dziecinny zarazem Nick - aktualnie chyba mój ulubieniec (pewnie dlatego, że widzę w nim coś z siebie). Odcinki mijały, a ja wkręcałem się w serial coraz bardziej, aż do momentu gdy koniec sezonu i wymuszona przerwa wyrwały mnie z tego klimatu na jakiś czas.
Do kolejnych epizodów zasiadłem dopiero parę dni temu i z zadowoleniem muszę stwierdzić, że w niczym nie ustępują one swoim poprzednikom. Mam nadzieję, że serial utrzyma się jeszcze przez kilka lat zarówno w ramówce jak i w dobrej formie, którą prezentuje, bo jak dla mnie jest to jedna z lepszych obecnie emitowanych komedii.
A mi się właśnie od pierwszych odcinków podobało szczególnie Zooey Deschanel. Reszta była mało śmiesznym tłem. Przebrnąłem tak przez 10 odcinków i porzuciłem. Jedna postać to za mało by oglądać serial, nawet jeśli ma te 20 minut.
OdpowiedzUsuń